
Kolejną motywacją było zdjęcie dziewczyny, która wyglądała idealnie. Dokładnie tak, jak ja kiedys marzyłam, żeby wyglądać. Teraz mam trochę mniej ambitny cel ;). Ale najpierw natrafiłam na zdjęcie, potem któregos dnia pomyślałam: a poczytam o dziewczynie. Jak jej sie udało itd. Tyle, że sie okazało, że nie dała rady utrzymać takiej wagi.

Bo widziałam, że Sharee schudła dużo, ale jej ciało wygląda dobrze.
I znów.... Weszłam na jej bloga, chciałam poczytać coś więcej i co?? Miała operacje usunięcia nadmiaru skóry.
Z drugiej strony moja motywacja sie nie rozpadła tak całkiem, bo wzięłam sobie do serca rade, żeby o skóre martwic się jak już będzie o co. Ale ja już tak mam, że trzeba czy nie trzeba, to ja przeżywam na zapas.
To tak troche przy okazji, bo dziś czas na podsumowania. I to kilka z nich.
Najpierw pozytyw. Bardzo udana niedziela. 5 posiłków, trzymanie się w ryzach. Rozsądne ilości i bez dokładek. Taka jedna z moich ważniejszych zasad - na talerzu może coś zostać (ciągle walczę z tym, żeby nie mieć wyrzutów sumienia jak nie zjadam do końca), ale nie wolno sobie na niego dokładać. Sprytna zasada, bo jem na małym talerzu w związku z czym nie mam wielkiego pola do popisu przy nakładaniu posiłku, a dokładki zrobić nie wolno i już! I nawet niedzielnego kawałka ciasta nie było w tę niedzielę. Głównie dlatego, że generalnie nie było ciasta, a nie, że nagle moja silna wola okazała sie na tyle silna, że odmówiłam, ale liczy się, że nie zjadłam ;). A w sobotę przez okres był praktycznie post, więc... Niestety brakło dziś i ruchu, ale mam lekkie skłonności do utraty przytomności w TE dni (czytaj: wszystkie napady padaczkowe, jakie miałam w życiu, miałam podczas okresu), więc zrobiłam tylko ćwiczenia na ręce za wczoraj. Ale jestem z niedzieli zadowolona i już :).
A teraz się wyda dlaczego takie frustrujące było pisanie o tygodniu 6. i 7., że nie mogłam się za nie zabrać, a potem je pominęłam :P. Najpierw miałam zastój, a potem PRZYTYŁAM 0,7 kg. W ósmym tygodniu (tym co teraz minął czyli) straciłam 0,8 kg, to się trochę wyrównało i w ten sposób od poprzedniego ważenia zmiany nie są powalające.
Bardziej wymierne podsumowania:
WAGA [kg]
na początku*: 102,5
teraz: 96,3
TŁUSZCZ [%]:
na początku: 43,2
teraz: 40,2 (ładnie, prawda? Zdrowy zakres to 21 - 33, więc duuuużo tego zbijania przede mną)
BIUST [cm]
na początku: 117
teraz: 109
TALIA [cm]
na początku: 105
teraz: 97
BIODRA [cm]
na początku: 114
teraz: 115,5 (NO WTF??? Czemu biodra mi rosną??)
WODA [%]:
na początku: 41,6
teraz: 43,6 (nawadniam się sukcesywnie i jestem już bardzo blisko dolnej granicy normy 45-60)
*"na początku" oznacza moja porażkową wizyte u dietetyczki, a nie początek zbijania mojej zastraszającej nadwagi.
Generalnie, za wagę startową będę uznawać prawdziwą, a nie zaokrągloną w dół, wagę od jakie tym razem zaczęłam chudnąć: 104,6 kg, bo taka niestety jest przykra prawda. No i teraz ładniej i bardziej motywująco dla mnie będzie wyglądać. Już mnie tak ta liczba w oczy nie kuje, jak kuła gdy bloga zakładałam. Nie wieje grozą, a spadki wyglądają lepiej :D :D.
I jak się tak już wycwaniaczyłam, to mogę dziś ogłosić 8,3 kg mniej niż na starcie!
A! Jeszcze jedną rzecz chciałam. Na początku myślała, że będę robić zdjęcie co 5 kg i wrzucać, Ale to nie działa na mnie. Pierwsze zdjęcie jest z 17(?) lipca, więc począwszy od września, będę wrzucać zdjęcia całej sylwetki co miesiąc w okolicach 17. właśnie. Taki mały bacik nad głową :).
Jutro ramowy jadłospis na nadchodzący tydzień. Właściwie to ciągle jestem bez pomysłów. I w dodatku możliwe, że pojadę do znajomych na parę dni, a wtedy się wszystko sypnie :/. Ale myślmy optymistycznie i chociaż plan ułóżmy :)
M. M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz